Jest letni wieczór. Siedzę po turecku na betonowym, rozgrzanym od słońca murku. Obok mnie przebiega szutrowa droga a przede mną rozpościera się widok na miasto. Wykorzystuję ostatnie promienie słoneczne i kieruję ku nim swoją spieczoną twarz. Uśmiecham się, bo jestem świadoma tego, jak niezwykły spektakl zaraz rozpocznie się na niebie. Nagle do mojej głowy zakrada się niepewność. Sama nie wiem, czy cieszyć się chwilą i jedynie patrzeć, czy jednak sięgnąć po aparat i uchwycić ten moment na zdjęciu. Moja pamięć może się przecież kiedyś zbuntować i nie pomieścić nowych wspomnień. Co wtedy? Czy nie łatwiej będzie zachować ten zachód słońca w postaci pliku .jpg? Żyje się raz. Naciskam przycisk. Potem odkładam aparat i jak urzeczona wpatruję się w powoli zakradającą się noc. Pewnie już wiesz, że mój laptop uległ awarii. Nie mam pojęcia czy odzyskam pliki, które są na nim zapisane. Pliki, których zgromadzenie zajęło mi około czterech – pięciu lat. Są tam zdjęcia oraz filmiki z wyjazdów, uroczystości rodzinnych, spotkań ze znajomymi i nieznajomymi. Moje Camino del Norte, wesele najbliższej koleżanki ze studiów,...